W moim sadzie
Miało to miejsce w moim sadzie,niewielkim,dziesięć jabłoni liczącym.Był maj i wszystkie białym kwiatem zakwitły obficie,a wkrótce owoc począł ich wzrastać. Wśród nich w jednej swe upodobanie miałem,ozdobą wszystkich była,w Narodzenie Pańskie jasnym światłem przyozdobiona świeciła.Gdy owoc był jak orzecha wielkość nastała zaraza,wszystkie drzewa w sadzie swą mocą dotknęła-mszyca,tak bowiem się zwała.Wszelkie liście obleczone nią były,w rulon w net się zwiły usychając powoli.Zaczęła się walka,walka o przetrwanie.Tak każda się broniła,każda inaczej tę bitwę prowadziła.Jedna część swych owoców zrzuciła, inna trochę owoców i nieco liści strąciła,jeszcze inne nic nie czyniły,a owoce im gniły.Lecz ta,co to ozdobą była,coś innego poczyniła.Wszystkie chore liście swe zrzuciła,a żadnego owocu nie utraciła.Patrzyłem na nią ze zdumieniem i ze smutkiem zarazem,gdyż wśród wszystkich jedyna bez liści zupełnie, jak choinka bez igieł całkowicie była,a owoc jej obfity we wzroście się zatrzymał,i już nadziei dla niej widać nie było.I oto dnia pewnego,po tygodniach kilku, poszedłem do sadu by skosztować kilku.Jakież to ogromne me zdziwienie było,kiedy ją ujrzałem w promiennej zieleni,owoc jej obfity,jakże okazały,bez najmniejszej skazy, soczysty,dojrzały.Wnet go skosztowałem,zachwycając się przy tym,że martwą się zdawała,a pełnią życia się stała.
Jak ta jabłoń bądźcie,chore liście zrzućcie,zarazę pokonacie,obfity i czysty owoc swój wydacie.
Kamil Stanisław Banasiowski-trzynasty