Syn pierworodny
Kiedyś, gdy zawarłem przymierze z Bogiem i stanąłem do walki z diabłem, bałem się, lecz ja Bogu zaufałem i podjąłem tę walkę, walkę na śmierć i życie, zdając sobie sprawę, że nie będzie łatwo, że przyjdzie cierpienie, ale nie myślałem, że będzie tak wielkie. Lecz nie żałuję tej decyzji, przeciwnie – Bogu za nią dziękuję.
„34 Nie sądźcie, że przyszedłem pokój przynieść na ziemię. Nie przyszedłem przynieść pokoju, ale miecz.35 Bo przyszedłem poróżnić syna z jego ojcem, córkę z matką, synową z teściową; 36 i będą nieprzyjaciółmi człowieka jego domownicy. 37 Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. 38 Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. 39 Kto chce znaleźć swe życie, straci je. a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je.” [Mt10,34-39]
Tak też się stało, domownicy stali się moimi przeciwnikami. Mój syn został opętany przez szatana i zwrócił się przeciwko mnie. W dniu 13 czerwca 2015 wszedł do kościółka pw. Matki Bożej Śnieżnej dokonując profanacji tego kościoła, zaś obraz Matki Bożej z Dzieciątkiem Jezus przebił widłami. Nie wiedział dlaczego to zrobił, dręczyło go to co uczynił. Błogosławiona to wina jak powiedział ksiądz proboszcz Stanisław Styś, albowiem okazało się przy jego renowacji, że obraz ten liczy sobie niemal 600 lat i jest trzynastym odnalezionym powstałym w warsztacie „Mistrza Matki Boskiej z kościoła św. Marka” około połowy XV w. Obraz ten był uznany za Cudowny Obraz poprzez cuda jakie się wtedy przy nim dokonywały i dokonują po dziś dzień. Sam jestem tego świadectwem i zaświadczam o cudownym działaniu Maryi. Dziś Cudowny Obraz znajduję się w kościele pw. NMP w Iłży.
Gdy mój syn wbił Matce Bożej widły w Serce, ból przeszył również moje serce, choć nic o tym nie wiedziałem, co w tym czasie czynił. Szatan zaatakował również mnie, czułem ogromny ból duszy a serce mi szalało, cierpienie było tak wielkie, że w konsekwencji wylądowałem na szpitalnej izbie przyjęć. Lecz nic nie stwierdzono, EKG wyszło prawidłowo, choć podczas jego wykonywania rozrywało mi serce, a ciałem targało jakbym był kopany. Po kilku dniach dowiedziałem się dopiero co uczyniło w tym dniu i w tym czasie moje dziecko, mój kochany syn. Ponad dwa lata pokutowałem, pościłem i modliłem się do Boga prosząc o miłosierdzie dla niego, jego zaś Matce Bożej zawierzyłem. Gdy zbliżała się jego śmierć, to trzy miesiące wcześniej już ją czułem, dostałem także znaki we śnie. Dostałem zapowiedź walki i poznałem duchy nieczyste, które się do jego śmierci przyczyniły.
Był wieczór gdy syn mój wyszedł z domu mówiąc, że wróci jeszcze zanim mama przyjdzie z pracy. Gdy wyszedł padłem na kolana, bo takie miałem natchnienie i różaniec święty za niego zmawiałem. Gdy zakończyłem modlitwę zwróciłem się do Boga – Ojcze, Ty wiesz jak ja go bardzo kocham, Ty wiesz jak bardzo pragnę jego nawrócenia, jednak uczyń z nim co zechcesz, tak jak chcesz, tak jak Ty chcesz , nie jak ja. Święta jest Twoja wola. Do Maryi się zwróciłem inaczej niż zwykle, nie prosiłem o nic, za nic nie dziękowałem. Powiedziałem tylko – Matko, niech będzie tak, jak chce Bóg. Święta jest wola Boża. Pięć godzin później mój syn był już martwy, a ciało odnaleziono w rzece dopiero wieczorem po całodziennych poszukiwaniach, zaledwie 100 m od domu. Choć moja modlitwa była szczera, z głębi serca płynąca, to pojąłem jej słowa dopiero gdy nie wrócił do domu, rankiem o ósmej godzinie. Wiedziałem już, że nie wróci, płakałem mówiąc do Boga: Skoro tak postanowiłeś Panie – święta jest Twoja wola. Piątego dnia oddałem jego duszę Bogu w kaplicy namaszczając jego czoło swoją śliną, księdza nie było, i nikogo przy tym nie było. W kolejnych dniach miały miejsce dwa objawienia. Moja siostra widziała Bramę Niebieską namalowaną na kościele, na tyle głównego ołtarza (prezbiterium), przez którą wszedł do środka, zaś brat mój poznał przyczynę jego śmierci, a wyjawiła mu to sama Maryja. Matka Boża powiedziała, że śmierć była dla niego ratunkiem. Niech pojmuje kto może. Ja zaś mogłem się radować z jego zbawienia, choć serce mi pękało z bólu i tęsknoty.
Powiedziałem mojej żonie, że oddałem go Bogu, musiałem jej powiedzieć, nie mogłem przed nią tego faktu ukrywać. Mówiłem jej już dużo wcześniej co się zbliża, że będzie płakać nad jego grobem, że musi się za niego dużo modlić. Nie uwierzyła i nie mogła pojąć i myślę, że nie może pojąć do dzisiaj. Ja zaś widząc zbliżającą się jego śmierć, gdy pozostał mu jeszcze miesiąc zwróciłem się do Boga – Panie, powiedziałeś, że nie ma większej miłości niż ta, gdy życie swoje za przyjaciela swego się oddaje. Tak ja oddaję Ci teraz moje życie prosząc o nawrócenie mojego syna – nie możesz tej ofiary nie przyjąć. Uczyniłem to, albowiem nie widziałem już dla niego ratunku. Nie lękałem się już, byłem spokojny o syna. Gy przyszła jego śmierć, to nie mogłem bardzo pojąć tego co się stało. Gdy siedziałem nad rzeką wpatrując się przez prawie godzinę w jego martwe ciało usłyszałem głos w mojej głowie : ,,Poproś Boga, a wskrzesi ci go”. Odrzekłem w swym duchu: Wiem, że Bóg go wskrzesi jeśli tylko poproszę, lecz nie uczynię tego, bo przecież sam go Bogu oddałem, kimże byłbym wtedy gdybym o to poprosił. Widać taka była wola Boża. Kilka dni później zapytałem Boga – Panie, nie rozumie tego, dlaczego nie przyjąłeś mojej ofiary, przecież mówiłeś, że nie ma większej miłości, niż życie swoje oddać ?! Wtedy Pan Bóg odpowiedział : ,,Przyjąłem twoją ofiarę” i natychmiast otrzymałem w swej głowie liczby 10;30;40, oraz wszystko co miałem przez te liczby policzyć, a było tego wiele. Wszystko szybko spisałem na kartce papieru, coby nic nie umknęło. Wynik miał być datą mojej śmierci. Była to prosta matematyka. Usiadłem więc i policzyłem. Ze wszystkich obliczeń wyszła jedna data – 9 kwietnia (Niedziela Palmowa). Wtedy Duch Święty przypomniał mi słowa mojej matki, jak byłem jeszcze nastolatkiem. Wielokrotnie matka mi powtarzała, że gdy się urodziłem to leżałem w łóżku z numerem dziewięć. Dziwiło mnie wtedy, że moja mama pamięta takie drobiazgi, nieistotne, bez żadnego znaczenia, że tak często mi powtarza numer szpitalnego łóżka. Nawet Msze Święte zamówione za jego dusze były policzone. Okazało się, że jest ich 13-cie, a 13-ta była ostatnią, którą zresztą sam zamówiłem, a wypadła właśnie 9-go kwietnia. To moja matka powiedziała mi w dniu pogrzebu, że trzeba zamówić dwie msze, jedną w siódmy a drugą w trzydziesty dzień po śmierci, powiedziała, że nie wie dlaczego właśnie tak, ale to konieczne. Moja mama zamówiła na siódmy dzień, ja na trzydziesty. Wszystko jest w parafialnych księgach intencyjnych jak i na kartce jaką dostałem od księdza proboszcza. Była jeszcze Gregorianka zamówiona przez moją siostrę trwająca 30 dni, lecz w późniejszym czasie – byłem na wszystkich.
Siódmy dzień po śmierci – atak szatana
Miesiąc przed śmiercią mojego syna Bóg we śnie okazał mi tego, z którym przyjdzie mi stanąć do walki. Był to ten, który opętał mi syna, widziałem go w jego głowie. Byłem pewien, że stanie się to w niedługim czasie. Sądziłem wtedy, że będzie to walka o życie mojego syna, jak się jednak okazało była to walka o moje życie.
Gdy przeminął siódmy dzień i nadeszła noc ujrzałem jakby we śnie postać, niby człowieka. Był odwrócony do mnie tyłem, odziany w elegancki garnitur. Wiedziałem, że jest to dyrektor, niby jakiejś szkoły – miał władzę. Rzekł do mnie: „On utopił ci syna”, okazując obraz tego, który to uczynił. Obraz ten przedstawiał coś w rodzaju dwóch ludzkich ciał mających jedną wspólną głowę. Twór ten nie miał oczu ani uszu, jego ręce i nogi były niczym wijące się węże. Na jednej z odnóży, na zgięciu, od wewnętrznej strony widoczne były zęby, niczym otwarta szczęka rekina. Gdy wpatrywałem się w obraz tego czegoś co zabiło mi dziecko, ów dyrektor zaczął się głośno i szyderczo śmiać mówiąc: „Jesteś teraz inwalidą” – mając na myśli moje cierpienie, to że odebrał mi syna z krwi mojej, fragment mnie samego. Wtedy się odwrócił i spojrzał mi prosto w oczy. To był moment, w którym się zbudziłem. To była chwila, w której rozpoczęła się prawdziwa walka, już nie we śnie, lecz na jawie, z pełną świadomością zaistniałej sytuacji. Patrząc mu w oczy, ujrzałem całe jego wnętrze, wszystko co w nim było, on zapewne czuł podobnie. Przejrzeliśmy siebie na wskroś. Wypowiedziałem wtedy: Ojcze nasz, który jesteś w niebie święć się imię Twoje… Już po tych pierwszych słowach modlitwy Pańskiej odwrócił się i odszedł. Ja odetchnąłem z ulgą dziękując Bogu. Byłem świadomy wszystkiego co się wydarzyło. Nazajutrz narysowałem tego co utopił mi syna, tego, którego obraz ukazał mi ten co zawiaduje duchami śmierci. I choć nie znam imienia tego, z którym tę walką przeszedłem, co śmiał się szyderczo inwalidą mnie nazywając, to znam doskonale tego, który go do mnie posłał. Jego imię to Lucyfer.
Trzydziesty dzień po śmierci
Tego dnia odmówiłem cały różaniec dziękując Bogu za okazane łaski i złożyłem swego ducha w wyznaczonym przez Boga dniu. Uczyniłem to w kościele przed Chrystusem mówiąc: Ojcze w Twoje ręce oddaje ducha mego, przez Jezusa, Syna Twego. Amen. Dlaczego więc żyję?
Dla Kościoła żyję, by o Bogu świadczyć i Kościół na przyjście Pana przygotować. Żyję, ponieważ prawdziwa chwila próby nadeszła znienacka, zupełnie niespodziewanie. W połowie wyznaczonego mi czasu stanąłem w obliczu śmierci i nie zawahałem się właśnie w tej chwili oddać swego ducha Bogu, przed wyznaczonym mi czasem. Bogu niech będą dzięki. Później przyszło zrozumienie i wszystko już pojąć mogłem. Zrozumiałem też, że mój syn otrzymał po tysiąckroć więcej niżeli prosiłem dla niego, dostał życie wieczne, a ja mogłem to zobaczyć, oraz poznać miejsce, w którym zamieszkuje.
Del – fin
Stało się to wczesnym rankiem 25–go marca 2017, w dzień po tym jak wziąłem jego gitarę elektryczną, pobłogosławiłem ją i zacząłem na niej grać (brzękoląc jak potrafię ), wyśpiewując Tajemnice Różańca Świętego, dziękując Maryi za łaskę nieba jaką otrzymał mój syn Oskar, rozmawiając przy tym z Matką moją Maryją o cierpieniu Jej Serca i o moim cierpieniu, o wielu podobieństwach. Powiedziałem wtedy do Matki – ale Ty Matko swojego Syna widziałaś, bo Zmartwychwstał. Nazajutrz, o 5-tej rano i ja ujrzałem swojego syna, co prawda jeszcze nie w ciele, a w duchu, choć wyglądał jak w ciele, jak w lustrzanym odbiciu. Twarz miał delikatną jak jedwab, lekko lśniącą, a na niej łagodny uśmiech, jego długie włosy opływały w delikatnym świetle, a cała sylwetka miała lśniącą poświatę. Emanował z jego wnętrza niewyobrażalny spokój i niepojęty zachwyt, wręcz paraliżujący – podobnie się czułem jak wtedy, gdy przychodził do mnie Pan Jezus. Tak współdziedziczymy Królestwo Boże. Syn powiedział do mnie: „ Tato, grasz nie używając chwytów (gitarowych). Jak ja się uczyłem, zaczynałem od tego” – i zaczął grać swoją pierwszą melodię. Była to prosta melodia, lecz gdy grał rozpływała się moja dusza w zachwycie, nie były to ziemskie dźwięki, lecz niebiańskie, a dźwięki te wypowiadały słowa: „ fin fine fin del-fin, fin fine fin ful”. Zagrał to dwukrotnie, a gdy skończył wpadliśmy sobie w ramiona i mocno uściskali, po czym powrócił do domu Ojca, do swojego mieszkania w niebie, a ja jeszcze przez równą godzinę, a było to na jawie (od piątej do szóstej rano) słyszałem tę pieśń, która jak się później okazało przedstawiała wielką tajemnicę zbawienia, a pieśń ta została wyśpiewana przez chóry anielskie. W żaden sposób nie da się opisać tego piękna. Nauczyłem się grać tę pieśń, bowiem pamiętam każdy ruch jego dłoni wędrującej po gryfie gitary, a słowa tej pieśni natychmiast zapisałem na kartce. Była to informacja, wielka tajemnica wyśpiewana w języku anielskim przez samych aniołów. Przedstawiała miejsce, w którym zamieszkuje. Dziękuję Ci Matko, Królowo serca mego.
Jakiś czas po tym zdarzeniu przyśnił się swojej siostrze (mojej córce) mówiąc jej, że był między niebem a ziemią, a tata go widział. Zastanawiałem się tylko czemu powiedział między niebem a ziemią, a nie na ziemi – faktycznie, nie przypominam sobie chwili, cobym widział jak dotknął ziemi.
Na początku nie rozumiałem znaczenia wyśpiewanych przez chóry anielskie słów, nie zdawałem sobie wtedy jeszcze sprawy, że to aniołowie śpiewają, zwyczajnie tego nie pojmowałem. Pytałem mojego proboszcza co mogą te słowa znaczyć, pytałem również muzyków, czy to nie są czasami jakieś wartości muzyczne. Nikt nie wiedział co znaczą. Ja zaś na wszelkie sposoby próbowałem je zgłębić wertując słowniki i tłumaczenia – bezskutecznie. W obliczu mojej bezradności dałem sobie z tym spokój, aż do momentu gdy poczułem wielkie pragnienie modlitwy do Ducha Świętego, w której to poprosiłem Boga o zrozumienie tej pieśni, a było to trzy miesiące po moim spotkaniu z synem. Po skończonej modlitwie natychmiast otrzymałem odpowiedź. Z pośród wszystkich znanych i dostępnych języków świata wybrałem trzy, w których to przetłumaczyłem tekst, a we wszystkich brzmiał jednakowo: „Cel, w końcu cel, syn pierworodny (potomek), Del-fin (gwiazdozbiór delfina); Cel, w końcu cel, spełnienie”. Syn mi po prostu powiedział – Tato, jestem u celu, spełniony, a miejsce w którym jestem nazywane jest delfinem (kiedyś Trumną Hioba). Choć w pieśni słowo delfin słychać było jako jedno słowo, to wrażenie było wyrazu dwuczłonowego, bo akcentowane było Del – dlatego stosuje zawsze myślnik między del a fin Del-fin, tak też zapisałem tuż po tym zdarzeniu. Del – to skrót nazwy łacińskiej gwiazdozbioru Delfina. Tak więc wyraz ten jest dwuznaczny, określa nazwę określonej konstelacji i wyraża spełnienie. Po zapoznaniu się z tą konstelacją, bo wcześniej nigdy nie słyszałem o czymś takim, rozpocząłem poszukiwania na nieboskłonie tego gwiazdozbioru. Gdy patrząc w gwieździste niebo zapytałem Boga gdzie jest mój syn, ujrzałem wielki rozbłysk bardzo daleko na północy, lecz nic nie mogłem dostrzec. W kolejnych dniach znalazłem na niebie taką konstelację, a raczej tak mi się wtedy wydawało, bo tak właśnie wyglądała – jak na rysunkach. Nie byłem jednak pewien, bo serce mówiło coś innego. Przyszło lato, jak dobrze pamiętam lipiec. Pojechałem do Warszawy, by pomóc mojemu przyjacielowi w przeprowadzce. Wróciłem do domu nad ranem, zaczynało się rozwidniać. Gdy wysiadłem z samochodu spojrzałem w niebo. Ujrzałem tuż nad horyzontem od wschodu coś cudownego, był to świetlisty delfin utworzony z gwiazd. Wpadłem w zachwyt, był przepiękny, świecący, jakże wyraźny. Spytałem Pana mego, czy tam właśnie jest mój syn? Ujrzałem ogromny rozbłysk po jego lewej stronie, jak z flesza aparatu fotograficznego. Rozpłakałem się i podziękowałem Bogu. Dopiero po pewnym czasie zrozumiałem dlaczego wcześniej go nie dostrzegłem. Zwyczajnie w tym czasie nie był widoczny. Jest to gwiazdozbiór nieba północnego. W Polsce jest gwiazdozbiorem nieba letniego.
Niepojęte, wszystko jest tak blisko, a zarazem tak daleko. Wszystko jest tak daleko, a zarazem tak blisko. A wszystko jest w Ewangelii, zrozumiejcie tylko.
Znam również wiele szczegółów z pobytu jego duszy na ziemi po jego śmierci ale i innych dusz. Słyszałem jego głos w słuchawce telefonu w tle rozmowy z moją matką, był zdezorientowany, jakby uświadamiał sobie dopiero że naprawdę nie żyje, że to nie jest tylko sen, a rzeczywistość. Obudził mnie też przed swoją sekcją zwłok – godzinę przed czasem.
W tym miejscu chce powiedzieć, że ludzie różnie przeżywają swoją śmierć, a wszystko zależy od tego, czy człowiek umiera w Chrystusie czy też nie, w łasce Bożej czy nie. Można przejść ze śmierci do życia lub błąkać się w ciemnościach do czasu sądu. Za zwyczaj na początku dusza jest zdezorientowana, nie jest pewna czy to sen czy rzeczywistość, kiedy się orientuje że nie żyje, próbuje się skontaktować na wszelkie możliwe dla niej sposoby, lecz zazwyczaj nie może, czasami coś stuknie albo huknie lub obrazek spadnie ze ściany, albo będzie miało miejsce jakieś podobne zdarzenie. Mój syn został zbawiony, jego ratunkiem była Maryja – Brama Niebieska.
Jednak nie każdy tak ma, bywa że dusze grzeszne dostaną łaskę i mogą prosić o modlitwę i wtedy rozpaczliwie szukają pobożnych serc wśród tych których znają, nie musi to być wcale rodzina, szukają kogoś kto się za nie pomodli, bo modlitwa w chwili śmierci jest prawdziwym ukojeniem dla nich, a często ratunkiem, lecz nie zawsze znajdą takie serca, nie zawsze też dostaną taką łaskę. Czasami z pomocą przychodzą z nieba święci kapłani ratując duszę przed zatraceniem, natomiast modlitwa Matki Bożej jest zbawienna. Mówię to z doświadczenia, modlitwa w chwili śmierci to ratunek przed śmiercią wieczną, czyściec zaś jest przepustką do zbawienia. Są tam poziomy, ponoć trzynaście, tak mówią inni – ja tam nie byłem. Byłem za to w piekle, tym co jest teraz, przed zmartwychwstaniem ciała do życia, tam też są poziomy, poziomy otchłani. Widziałem również to, co będzie po zmartwychwstaniu ciała do życia bez Boga.
Sąd
Moja żona – podejrzewała nawet przez jakiś czas, że to ja coś zrobiłem mojemu synowi, bo przecież sam powiedziałem, że oddałem go Bogu. Prawdą jest, że oddałem mojego pierworodnego Bogu, lecz w modlitwie – woli Bożej. Nie miałem również żalu do mojej żony, że mi nie uwierzyła, choć kilkakrotnie jej to wypomniałem. Wiedziałem jak bardzo cierpi, jak rozdarte jest jej serce, jak wielkie ma poczucie winy, nie tylko z powodu śmierci dziecka ale i swojego ojca, który zmarł cztery dni później. Modliłem się za nią i wciąż się modle. Bo czy ja bym uwierzył ? Nie wiem, przypuszczam że nie. Przecież nawet Panu Jezusowi nie uwierzyli i zabili Go, choć cuda czynił i wskrzeszał umarłych.
W tej całej sytuacji, w tym wielkim cierpieniu moja żona poprzez szkołę do której chodziła moja córka podała mnie do sądu o ograniczenie mi praw rodzicielskich do córki, a wszystko było w tajemnicy przede mną. Powiedziała, że Pan Jezus tak jej polecił. Miałem co do tego wątpliwości, czy to był głos Pana Jezusa, a nie podstępnego szatana. Nie wiem czyj to był głos, wiem natomiast, że wypełniła się wola Boża. Największy zarzut sformułowany przez panią kurator, z którą rozmawiałem może przez trzy minuty, gdy niespodziewanie mnie nawiedziła brzmiał: ,,Córka nie może liczyć na ojca w żadnej sprawie”. To był prawdziwy cios w serce. Niedługo po wizycie kuratora odbyła się rozprawa, było to 8-go grudnia w Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Maryi.
W sądzie powiedziałem tak jak miałem to powiedzieć, bowiem w chwili otrzymania wezwania do sądu wiedziałem co powiem, jaka jest wola Boża. Powiedziałem, że ja zostałem już osądzony, zanim jeszcze tu wszedłem, powiedziałem również że rodzic, który ma postawiony taki zarzut nie jest godzien pełnić władzy rodzicielskich, tak ja nie jestem godzien jej pełnić. Zrzekam się zatem wszystkich praw do mojej córki na rzecz mojej żony, która jest bardo dobrą matką i zawsze dbała o dzieci. Zapadła ogólna konsternacja, wszyscy byli zszokowani, tak moja żona jak sędzina prowadząca sprawę, bo w tym wszystkim chodziło również o moją wiarę, ponoć zbyt dużą w ich mniemaniu oraz zbytnie oddanie się Bogu. Sędzina zapytała mnie : „Jak można kochać Boga bardziej niż własne dziecko ?!”– nie mogąc tego pojąć. Odrzekłem – kocham moją córkę ponad swoje życie, lecz Pan Jezus powiedział: „Kto kocha ojca lub matkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien. I kto kocha syna lub córkę bardziej niż Mnie, nie jest Mnie godzien.”- nie moja to wina, że pani nie pojmuje. Sędzina złapała się za głowę pytając samą siebie co ma robić. Moja żona zaczęła przekonywać sąd jaki to jestem dobrym człowiekiem, jak dobrym jestem ojcem, że nawet kiedyś rolki sobie kupiłem by wspólnie z dziećmi jeździć, by być blisko nich. Sędzina nie wiedziała już co się dzieje. Przyznała, że to jest jej pierwsza taka sprawa, bo przecież pięć minut wcześniej żona mnie oskarżała, a i każdy przecież walczy w sądzie jak lew o swoje dziecko, o prawa do niego, każdy komu chcą odebrać coś cennego. Tak we dwie, sędzina i żona przez cały ten czas nakłaniały mnie, abym się nie zrzekał praw do mojej córki, abym zmienił zdanie. Zgodziłem się, gdy sędzia zaproponowała nam wspólne rekolekcje oraz rozmowę z księdzem wybranym przez moją żonę zamiast psychologów i kuratorów sądowych osądzających człowieka w trzy minuty.
Wykonaliśmy postanowienie sądu, byliśmy razem na rekolekcjach w kościele i na spotkaniu z księdzem, którego wybrała moja żona. Sprawa została umorzona. Wszystko jest w aktach sprawy. Nie były to łatwe chwile, szczególnie dla mojej nastoletniej córki, której sam wszystko powiedziałem, by to z moich ust się dowiedziała co mówiłem w sądzie wierząc, że kiedyś zrozumie jak bardzo ją kocham.
,,A kiedy ktoś chce się z tobą sądzić i zabrać twoją suknię, oddaj mu i płaszcz.” (Mt5,40) – te słowa usłyszałem w mej głowie gdy otrzymałem wezwanie do sądu, wszystko zrozumiałem, lecz nie wolno mi było o tym mówić do czasu rozprawy. Tak właśnie uczyniłem. Nie wiedziałem jak mam to powiedzieć i jak to się wszystko skończy, lecz ufałem, Bogu ufałem. Gdy miałem mówić, bo nastala moja kolej, miałem w głowie zupełną pustkę, nie było w niej żadnej myśli, tylko jakby wiejący wiatr. Stałem przez chwilę w milczeniu, dopóki wiatr nie ustał. Gdy ustał, otworzyły się wargi moje, bowiem już wiedziałem co mówić. Po wyjściu z sądu zrozumiałem co się stało, dziękowałem Bogu i Matce Bożej, Jej Niepokalanemu Sercu.
Otchłań
Jak wygląda otchłań? Są tam poziomy, ile jest wszystkich nie wiem, być może trzynaście. Ja znalazłem się na czwartym, lecz otchłań na tym poziomie była dla mnie zamknięta. Widziałem dusze na poziomie drugim jakby w przelocie, bowiem otchłań na tym poziomie była otwarta. Patrzyłem na ludzkie twarze (duchowe) powykręcane z bólu, pogrążone w niepojętym cierpieniu, niektóre były znajome. Chwała Bogu, że otchłań na poziomie czwartym (-4) była dla mnie zamknięta, bo i kto chciałby to widzieć !? Wystarczy mi w zupełności to, co ujrzałem na poziomie drugim (-2).
Miejsce to można przyrównać do wieżowca z winą w środku, którego piętra nie wznoszą się ku górze, lecz w dół: -1, -2, -4 itd.. Na każdym poziomie znajdują się wrota otchłani niczym drzwi windy otwierające się na piętrach, tyle że to nie jest widzialne, lecz odczuwalne, wszystko jest jakby próżnią. Oczami duszy można zaś ujrzeć to, co znajduje się w otchłani gdy otworzą się jej wrota. Poziom zero (parter), to jakby wyjście, które jest zamknięte. Przebywają tam wszelkie demony pogrążone w chaosie i cierpieniu. Jest jeszcze jedno miejsce (otchłań), w którym wtedy byłem. Jest to miejsce puste i mroczne, a po środku mroku stoi wielki zdobiony królewski tron, na tronie tym zasiada szatan odziany w królewski purpurowy płaszcz – niczym Bóg. To wszystko widziałem.
Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu – jedynemu Bogu
Kamil Stanisław Bansiowski – 13